Ekonomia to niezwykle trudna i szeroka dziedzina. Prawdziwych jej specjalistów jest niewielu. Wymaga znajomości matematyki, skomplikowanych teorii, posiadania wiedzy z podstaw psychologii i socjologii. To ogromna ilość informacji do przyswojenia. Zdarzają się jednak podręczniki, które mogą sprawić, że nawet ignorant odnajdzie się w świecie ekonomii i jej zasad. Przynajmniej tych podstawowych. Skondensowaną wiedzę możemy zaczerpnąć od Henry’ego Hazlitt’a w jego bestsellerowej „Ekonomii w jednej lekcji”.
Dziennikarz i ekonomista
Henry Hazzlit zasłynął swoimi odważnymi i niepopularnymi teoriami. Był dziennikarzem, ekonomistą, filozofem i krytykiem literackim. Napisał piętnaście książek z zakresu ekonomii, z czego tylko cztery wydano w Polsce. „Ekonomia w jednej lekcji” jest jego najsłynniejszą książką. Była wydawana kilka razy. Sprzedano ją w ponad milionie egzemplarzy. To hit od momentu jej publikacji. Trudno się temu dziwić. „Ekonomia…” została napisana tak, że nie sposób jej nie polubić. To świetna książka na prezent dla początkującego przedsiębiorcy.
Jedna lekcja, czy trochę więcej?
„Ekonomia w jednej lekcji” składa się z trzech części. Każdą z nich nazwano lekcją, co trochę chyba kłóci się z koncepcją „jednej lekcji”. Jest to pewna nieścisłość, ale w sumie nie ma większego znaczenia dla treści książki. Według Hazzlita ekonomia jest nauką obarczoną wieloma błędami. To jedyna dziedzina, gdzie oprócz tradycyjne rozumianych czynników należy uwzględnić też zaangażowanie różnych, mniej lub bardziej egoistycznych interesów. Każda grupa społeczna ma swoje interesy zgodne z interesami innych grup i ma też interesy całkowicie z nimi sprzeczne. Grupa o mocniejszych argumentach lub większych możliwościach – wygra. Włoży wszystkie dostępne środki po to, by przekonać innych do swojej racji lub zdezorientować społeczeństwo tak, że uwierzy we wszystko. Drugi ważny aspekt to skłonność ludzi do widzenia tylko bezpośrednich skutków. Prawie nikt nie patrzy w przyszłość długofalowo. Skutki, które mogą mieć miejsce za 20 czy 50 lat nie obchodzą właściwie nikogo. Liczy się tylko tu i teraz. Takie podejście jest niezwykle krótkowzroczne, ale jest też łatwiejsze i bardziej wygodne. Dobry ekonomista powinien badać konsekwencje pośrednie i te dalekie, co więcej – powinny one dotyczyć wszystkich grup, a nie wyłącznie jednej wybranej. W przeciwnym wypadku nie może być mowy o kompleksowej ocenie.
Historia o rozbitej szybie
Hazzlit rozpoczyna swoją lekcję od opowieści o rozbitej szybkie. Chłopcy, grając w piłkę, stłukli szybę w sklepie. Przechodnie szybko zawyrokowali, że to zysk dla szklarza, czyli ruch w interesie. Ze względów ekonomicznych to dobrze – pieniądze przechodzą z ręki do ręki i są od nich odprowadzane podatki. Jeśli się spojrzy na to z drugiej strony, to okazuje się, że szklarz, płacąc za nową szybę, zrezygnuje z innego zakupu. Na przykład nie kupi luksusowego garnituru albo czegoś niezbędnego. Sklepikarz mógł mieć okno i garnitur, a teraz będzie miał tylko okno. I to będzie musiało mu wystarczyć. Korzyść szklarza to nic innego niż strata krawca, który nie uszyje garnituru dla sklepikarza. Nie zwiększyła się ilość miejsc pracy. Nie zmniejszyło się bezrobocie. Po prostu pracował jeden człowiek zamiast innego. Tyle że to konsekwencja długofalowa. Ludzie najczęściej patrzą na to, co jest bezpośrednio przed nimi. Widzą tylko nową szybę, ale nie widzą tego wszystkiego, co mogło być kupione za jej równowartość. Hazzlit opowiada tę historię, by pokazać bezzasadność innego poglądu. Chodzi o stwierdzenie, że wojna generuje przychody. Wielu polityków, a nawet ekonomistów wierzy, że ogromne zniszczenia napędzają gospodarkę. Hazzlit tłumaczy, że to jednak tak nie jest. Wojna jest jak rozbita szyba. Tyle że we większej skali. Według wielu teorii wojna przynosi zyski, bo ludzie w jej czasie cierpią na niedobory. Gdy wreszcie wojna się kończy, rośnie popyt na wszystko – od domów aż po nylonowe rajstopy. Tyle że teoria ta nie uwzględnia różnicy pomiędzy popytem a potrzebą. Potrzeba to zdecydowanie za mało. Oprócz niej musi też być siła nabywcza. Tymczasem wojna niszczy kapitał. Doprowadza ludzi do nędzy. Nie kupują, mimo swoich potrzeb – bo nie mają za co. Bombardowanie fabryk nie przynosi zysków. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy niszczy się fabrykę, w której maszyny są nic niewarte albo wręcz przynoszą starty. Oznacza to, że muszą być zużyte do granic możliwości i powinny być utylizowane. W każdym innym wypadku to po prostu strata. Powoływanie się na to, że po II wojnie światowej nastąpił okres wyjątkowo dobrych wyników ekonomicznych jest błędem. Takie wyniki to efekt wojennej inflacji. Tyle że gdyby nie było wojny – a inflacja była na zbliżonym poziomie – to wyniki osiągnięto by porównywalne. Z tego powodu ogromna destrukcja wcale nie jest ratunkiem dla gospodarki. Henry Hazzlit wykazuje błędność tego myślenia, powołując się na liczne analogie i przykłady z życia.
Nowi ludzie i stare błędy
„Ekonomia w jednej lekcji” to wybitna książka z zakresu tej dziedziny. Jest podstawą, która powinna być uczona już w szkole. Może, wtedy dzieci lepiej rozumiałyby, jak gospodarować własnymi finansami i jak funkcjonuje otaczający nas świat. Hazzlit wskazuje, że wiele rzeczy, które dzisiaj wydają się fantastycznym pomysłem to nic innego niż stare błędy. Nowoczesność to odtwarzanie starych, utartych już schematów. Jednak ludzie nie chcą uczyć się na błędach. Halzlitt przedstawia je na konkretnych przykładach. Tłumaczy je jak dziecku. Spokojnie, prostym językiem. Po ludzku.
To książka, z której inteligentny laik może bardzo dużo dowiedzieć się na temat podstaw ekonomii. Oczywiście, nie stanie się od razu specjalistą, ale będzie mógł wyrobić sobie własne zdanie. To dobra pozycja dla ludzi, którzy prowadzą własną firmę, mają niewiele czasu, ale chcieliby ocenić, z której strony wiatr wieje. Profesjonalista, zacznie na pewne sprawy patrzeć inaczej. Może zrozumie więcej, a może będzie umieć lepiej wyjaśniać otaczający nas świat. W każdym wypadku to korzyść.